PRZEMIANA JEDNEJ WIOSNY #1

PRZEMIANA JEDNEJ WIOSNY #1

AKT I

SCENA 1

Sen Alany.
Ciemność powoli z góry pada strumień światła oświetlając wyschnięte stare drzewo. Koło niego leży Alana w niebieskobiałej letniej sukni. Budzi się, siada i patrzy w prawo potem w lewo. Rozgląda się spanikowana, z obsesją maniaka. Nagle chwyta się mocno za głowę i zaczyna płakać. Scena jaśnieje i ukazuje się nie opodal płynący strumień.

Alana:     Zostałam zupełnie sama. Jestem sama, stara. Oto ja Boże! Jaką mnie stworzyłeś, słyszysz! Słyszysz Ty stary głupcze! Czy mnie słyszysz?! Czy w ogóle słuchasz co do Ciebie mówię? Co ja robię? Aż tak mi już odbija, że prowadzę jakiś monolog z kim kogo nie ma. Nie ma! Kto nie istnieje!  Zabił ich wszystkich. Zabrał! On raczej ich sobie najzwyczajniej ukradł i nie raczył o tym ostrzec! Co za egoista raczy sobie tak rujnować życie ludzi, których to tak sobie stworzył na obraz swój i podobieństwo! Czyli grzechem nie jest być zachłannym, egoistą i myślącym tylko o sobie. No bo przecież On taki jest! Nie wierzę już. Już nie. Już nie. Już nie!

 (Alana wstaje i podchodzi do strumienia. Zaczyna moczyć nogi w nim. Nagle za drzewa wychodzi cień, który mrozi drzewo ono zamarza tak samo jak strumień. Alana odczuwa silny powiew chłodu i odwraca się. Zauważa go. Przerażona upada z krzykiem na ziemie. Cała scena ciemnieje.)

SCENA 2

Niewielki pokój z tapczanem pod ścianą oraz stolikiem,
krzesłem po drugiej stronie. W pokoju panuje półmrok, a przez małe,
zasłonięte okienko wpadała niewielka ilość światła. Alana budzi się z koszmaru z krzykiem i spada z łóżka na ziemie ciężko dysząc.

Alana: Nie! Czym? Kim on był? Nie ważne to tylko głupi sen. Sen i nic więcej.

(rozdygotana wstaje z ziemi i podeszła do okna odsłaniając je, odpala papierosa głęboko się zaciągając, głęboki wydech wypełnia mały pokój dymem)

Jak tu w ogóle można żyć? Dlaczego ten świat jest zły? Dlaczego on w ogóle jest? Jakim prawem się on toczy? Ten świat, Tak! Właśnie ten rzeczywisty i okropny świat żywych,

(ze śmiechem)

a raczej współczesny świat umarłych ludzi. Ludzi bez duszy, emocji i krztyny serca.

(usiadła na boku łóżka i oparła głowę na rękach)

Dużo tych pytań, za dużo ich, ale brak też do nich odpowiedzi. Eh… Za oknem ciemno, chmury szare wiszą nad tym zepsutym miastem. Miastem gdzie co dzień, co noc, coś się dzieje. Coś? Gdzieś? Ktoś? Komuś? Albo czemuś czyni. Co za różnica i tak to nikogo nie interesuje jak się czują te ofiary. He… ta ofiary, czarne owieczki pozostawione na pastwę losu. Biedaki opuszczone i pozostawione samym sobie lub innym na pożarcie, wyśmianie. Niech wielmożny lud zrobi sobie z nich własne widowisko, spektakl klaunów, dziwaków. Istny cyrk i ubaw po pachy. Nie ma co zwijam się ze śmiechu.

(mówiąc to sarkastycznym tonem położyła się na łóżku i głęboko westchnęła)

Życie? Jakie to życie, przecież tu żyć się nie da. W tym zepsutym mieście współczesnej katorgi zwanej nowoczesnością, rozwojem gospodarczym, bezinteresowną pogonią za pieniądzem, karierą i awansem.

(zaśmiała się szyderczo gasząc papierosa)

W skrócie moje życie i praca w tej przecież renomowanej, cudownej, przyjaznej korporacji.
Jest …

(wstała i podeszła do stolika i wzięła fotografie, przytuliła do serca i doszła z nią do okna)

Tato… tato, tato, tato, tato, tato, tato, tato, tato, tato! Dlaczego mnie zostawiłeś? Czym zawiniłam temu, w którego wierzyłam? Co ja wygaduje przecież ja nigdy nie wierzyłam. A może wierzyłam?

(ze śmiechem)

Tak w Boga miłosiernego wierzyłam… co ja sobie wyobrażałam, wierzyć w Boga i tą całą wiarę. Już w niego nie wierzę, odkąd…

(otarła łzę, zapaliła kolejnego papierosa, zaciągnęła się i wypuściła dym z ust)

…brat, matka, ojciec jak ostatnie trzy listki z drzewa jesienią odpadły, a ja pozostałam sama zupełnie sama jak goły pień. Na tym czymś, co inni nazywają światem, światem…

(zaciągnęła się ponownie, odeszła od okna i siadła na łóżku z kolanami pod brodą, po krótkiej chwili ciszy, krzycząc)

Światem! Umarłych marzeń, martwych ambicji i materialistycznej czkawki.

(wstała, wyciągnęła stary kufer spod łóżka, a z niego płaszcz oraz pierwszą lepszą suknie. Ubrała ją i wyszła z mieszkania trzaskając drzwiami.)

SCENA 3

Wieczór. 
W pubie dwa budynki dalej.
Przy barze siedziała jedna osoba, a dwie grały w bilard.
Alana zdjęła płaszcz powiesiła go na wieszaku i podeszła do barmana.

Barman: Dobry wieczór pani; co podać?

Alana:     Umiesz przygotować sens, szczęście albo nowy świat lub życie? Hmmm… albo nie, lepsza będzie śmierć. Na pewno będzie smaczniejsza.

Barman: Niestety nie, wykracza to poza moje kompetencje, ale jeśli mogę coś polecić to New Way.

Alana:     New Way powiadasz. Niech stracę pieniądze, bo nic już nie mam, prócz tych wspaniałych papierowych towarzyszy życia. Hehehe…

Barman:  Widzę, że zły dzień.

Alana:     Jakbyś zgadł. Nie ważne nie chce cię zadręczać moimi sprawami i problemami. Tak wiem barman to najlepszy przyjaciel, spowiednik i tak dalej, ale się dobrze czuje, a teraz podaj mi ten koktajl. (ze śmiechem) New Way.

(chwile później barman podaje drinka)

Barman:  Proszę bardzo i  smacznego.

Alana:     Dzięki, słodziaku.

Barman: Coś jeszcze podać albo pomóc?

Alana:     hmmm… No nie wiem, a co wchodzi w zakres twoich usług.

(mówiła to uwodzicielskim tonem oraz subtelnie dotykając ręki barmana)

Barman:  Zależy czego, by pani potrzebowała i oczekiwała ode mnie?

Alana:     Żadna pani. Tylko Alana, słodziaku. A co bym od ciebie oczekiwała? Pomyślmy? Hmmm… na pewno dobrego humorku, no może jakiegoś emocjonalno-zmysłowego uniesienia, a i orzeszki do tego.

Barman:  Sądzę, że to pierwsze raczej osiągnę, ale co do reszty to orzeszki mam, ale tego uniesienia raczej nie będę w stanie wymusić na pani, yyy… tobie.

Alana:     No właśnie bez pani. Szkoda, że nie dasz rady, przeżyje to jakoś. A jak ty się nazywasz?

Barman:  Sebastian, no ja akurat gram dla przeciwnej drużyny.  O to i orzeszki dla ciebie.

(po wypiciu kolejnych dziewięciu drinków, 3 miskach orzeszków i paru godzinach kołysania się w rytmie muzyki lecącej w pubie, pogadankach z różnymi dosiadającymi mężczyznami, gdy została już sama przy barze)

Alana:     Eee… Ty? Ba…, bar… barman. Eee… jak ty miałeś na imię? Sebastian? Dobra nie ważne daj następny, bo jest fajny i zrobił mi fajny humorek. Hehehe.

Barman:  A może tak już koniec na dziś?

Alana:     Jaki koniec chłopie ja dopiero zaczęłam i chce żyć. No dolej mi chce więcej. Hehehe, ale cóż chyba mnie już nie lubisz. Mój ty barmanku, o pamiętam słodziak. Hehehe. Jeśli oto chodzi to nie jadę autem, bo go nie mam. Hehehe. Sprzedałam i przepiłam. Hahahaha

Barman:  A gdzie pani mieszka?

Alana:     A co chcesz ze mną ten tego. Nie ma mowy za młody jesteś, a po za tym grasz z kolegami pałeczkami. A i jak pamiętam… to się umawialiśmy… żeeee miało być bez paniiiiiii… słodziaku.

Barman:  A jej powiesz?

Alana:     Też nie, bo to lesbijka iiiiii… będzie chciała mnie wykorzystać. Hehehe… no dobra trochę powagi. Mieszkam dwa budynki dalej. Hahahaha. A może nie. Jak mi nalejesz jeszcze jednego to sobie pójdę. Hehehe…

(po pół godzinie wyszła zataczając się z baru, gdy w końcu doszła do mieszkania, legła się w łóżku i zasnęła mocnym snem)

SCENA 4

Następnego ranka.
 Alana obudziła się w swoim łóżku i przeciągnęła na nim.
Z bólem głowy przewracała się na nim z boku na bok, przy tym jęcząc.

Alana:     Moja głowa ile ja musiałam wypić i jak ja tu w ogóle się znalazłam jedyne co pamiętam to… to, że piłam w barze, ale reszty nie.

(Chwyciła się za głowę)

                 Aaaa… moja głowa.

(przekręciła się na łóżku i spadła z niego z hukiem)

                 Nie no to jest chyba jakiś żart .

(pozbierała się i wstała z podłogi chwyciła za głowę podeszła do stolika i zapaliła papierosa)

                 Jakie to życie jest głupie i tępe. W palę się nie mieści jak bardzo.

(zaciągnęła się)

                 Alkohol daje mi ukojenie w bólu, ale następnego dnia też daje ból. Moja głowa!

(poszła do łazienki otworzyła szafkę i z uporem maniaka szukała fiolki z aspiryną)

                 Gdzie ona jest ?! Gdzie ta mała tępa fiolka?

(w swym szaleństwie wyrzuciła wszystko z szafki potłukła perfumy, a nawet fiolki z tabletkami)

                 Nie! No żeś…! Aaaaaaaaaa! Rozbiłam! Ale i tak wezmę. Moja głowa!

(połknęła tabletki ubrudzone wszystkim co wypadło z szafki)

                 Teraz muszę się położyć.

(zmęczona padła na łóżko i zasnęła w głęboki sen. Alana zasnęła po tabletkach i spała mocnym snem do czasu, gdy zadzwonił jej telefon.)

Alana:     Telefon? Telefon! Gdzie on jest? Gdzie torebka?

(chwyciła telefon)

                 Halo? Kto mówi?
A to pan, Panie Krugus.
Teraz poznałam pana po głosie.
Jak tam projekt? Projekt…
Projekt ?
A projekt ten od Smitha Co.
Aha rozumiem, czyli trzeba nanieść poprawki.
A jakie i w których miejscach?
Dostałam na maila…

(odciągnęła słuchawkę od ucha)

                 Co za cham i tępak! Co mu się znowu tam nie podoba?!
Tak, tak szefie słucham pana i rozumiem co jest źle.
A może się spotkamy i razem omówimy.
A czyli pan nie chce się ze mną spotkać?
Z pana agentem co najwyżej mogę się spotkać.
A on…?
Aha…
Sam się ze mną skontaktuje.
To do widzenia i… miłego dnia życzę.
Aaaaaaaaaaaaaa!

(krzyknęła ze złości i rzuciła telefonem o ścianę)

Co za kretyn, cham, prostak, jedno mówiąc kawał chuja.

(podeszła do okna, zapaliła papierosa i przysiadła na parapecie)

                 O tato…
Czemu Ciebie nie ma?
O mamo Ty byś mi doradziła.
O bracie wystarczyłby mi Twój mały uśmiech.

                 „ …o śmierci czemuś Ty…
 potężna,
ciemna,
zimna,
nieznana…”

                 Mnie nie zabrałaś, a ich tak.

(Alana łzawi i cała scena ciemnieje)

One thought on “PRZEMIANA JEDNEJ WIOSNY #1

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *